The Necks, jazzowy fenomen z Australii

W najbliższy weekend w Gdańsku i Warszawie wystąpi australijskie trio The Necks, uznawane za jeden z najoryginalniejszych zespołów na świecie.
W 1998 roku ukazał się album The Necks Piano Bass Drums z rejestracją występu, który odbył się dwa lata wcześniej. Była to pierwsza koncertowa płyta tego australijskiego tria, a jej tytuł miał skupić uwagę słuchacza na użytym instrumentarium. Wcześniej zespół korzystał też z organów, elektroniki, wplatał sample z filmów i stosował różne zabiegi studyjne. Tutaj słyszymy po prostu improwizujących ze sobą Chrisa Abrahamsa (fortepian), Lloyda Swantona (kontrabas) i Tony’ego Bucka (perkusja). Na przestrzeni 53 minut, wychodząc od prostego motywu, stopniowo go rozbudowując, przyspieszając tempo, zagęszczając dialog, dochodzą do niczym nie skrępowanego finału, który, choć tak odmienny, zdaje się w naturalny sposób wynikać z tego, co go poprzedziło. Być może to jest sekret geniuszu The Necks: potrafią wspaniale zapanować nad długimi przebiegami czasu, hipnotyzować powolnie ewoluującymi dźwiękami. No i grają ze sobą długo.
___________________________________________________________________________________
Przedtem
___________________________________________________________________________________
Debiutancki album Sex pojawił się w 1989 roku jakby znikąd. Gdy się go słucha, na usta ciśnie się słowo „minimalizm”, jednak bardziej ze względu na oszczędność środków, niż na łatwo wyczuwalne powiązania z „minimal music”. A do tego ta uświęcona forma jazzowego tria, w The Necks owa „jazzowatość” bywa często słyszalna w pracy sekcji rytmicznej. Faktycznie, cała trójka ma zaplecze jazzowe, Abrahams i Swanton w takim zespole grali ze sobą w latach 1982-85. Jednak te inspiracje zostały bardzo starannie przemyślane i wykorzystane w zupełnie innych celach, aż zaowocowały założeniem tria w 1987 roku i czymś tak osobnym jak pierwsza płyta.
Z racji łączenia różnych stylistyk, trzeba dorzucić choćby ambient i krautrock - o muzyce zespołu myślę jako o pewnym zjawisku, a nie o gatunku albo nawet ich skrzyżowaniu. Trochę też jak o zjawisku atmosferycznym: gdy na przykład nadciąga deszcz i pada przez godzinę, to tak samo zaczyna się album The Necks i przez godzinę jest on częścią środowiska, w którym przebywam. Częścią znaczącą, mocno na nie oddziałującą, a nie tylko tłem.
Ale tria nie da się zaszufladkować jako tych, co grają długaśne improwizacje, w których niewiele się zmienia. Rok po debiucie wydali Next, na którym co prawda znalazł się utwór 28-minutowy, ale też „miniatury” po 5 do 10 minut, podobnie na soundtracku do filmu The Boys z 1998 roku. W tak skondensowanej formie też radzą sobie świetnie.
Gdy już osiągnęli mistrzostwo w muzycznej komunikacji w zespole, zaprosili do nagrania gościa – Steve Wishart gra na lirze korbowej na Aquatic z 1994 roku. Efekty godne uwagi.
___________________________________________________________________________________
Potem
___________________________________________________________________________________
Członkowie tria działają także w innych projektach, Swanton jest aktywny w środowisku jazzowym, podczas gdy dwaj pozostali muzycy zapuszczają się w różne rejony. Buck czasem spogląda w kierunku rocka, ale interesują go też improwizowane spotkania (grał choćby z Johnem Zornem, wokalistą Philem Mintonem, perkusistą Hanem Benninkiem czy Christofem Kurzmannem). Abrahams nagrywa również solo, oprócz płyt pianistycznych także muzykę elektroniczną, w której słychać wpływy awangardowych kompozytorów europejskich.
Dyskografia The Necks to w zasadzie przeplatające się zapisy występów (na przykład Photosynthetic, Townsville) oraz studyjne kreacje (bardzo delikatny Aether, ostrzejszy Chemist, w którym Buck gra też na gitarze) .
Można powiedzieć, że zespół ma dwa wcielenia: ci których przekona wcielenie płytowe, będą mogli doświadczyć scenicznego w listopadzie, w najbliższy weekend. Trio zagra 9. listopada w Gdańsku i 10. w Warszawie.
Piotr Tkacz