Niegdyś spontaniczniej i odważniej reagowaliśmy na koncertach muzyki nowej. Może tak by to tego powrócić?

Zawsze nudziły mnie w muzyce takie zjawiska jak sztampa, schemat, rytuał. Może dlatego muzyki epoki klasycyzmu nie słucham do dziś i to pomimo, że gram w Grupie MoCarta!
Hołubię za to w pamięci wszelkie potknięcia, niecodzienności, pomyłki, wydarzenia nietypowe – według mnie to one nadają kolorów i pulsu nudnemu nieraz życiu estradowemu.
Jako młody człowiek chodziłem na wszystkie koncerty Warszawskiej Jesieni. Nigdy nie zapomnę prawykonania utworu Exodus Wojciecha Kilara w znamiennym, pamiętnym („o, roku ów, któż cię widział w naszym kraju!”) 1981 r. Filharmonia Narodowa szczelnie wypełniona nabożnie skupionymi słuchaczami. Utwór majestatyczny i pompatyczny – o gigantycznej obsadzie. Charakter grandioso na granicy udźwignięcia przez słuchacza, ale przecież to jednak muzyka wspaniałego skądinąd Kilara, słucham więc z atencją i radością. Wreszcie ostateczna kulminacja, na podwyższonej koronie estrady chyba z pięciu perkusistów wyciska ostatnie soki ze swych instrumentów. Po ostatnim akordzie dzieła z potwornym hukiem spada zbyt mocno uderzony talerz wraz ze statywem. Talerz odrywa się i toczy pośród zamarłej z przerażenia orkiestry, wreszcie rotacyjnym, słynnym ruchem ściele się na podłogę... Równie zmrożona publiczność, porażona samą muzyką w formie makro jak i groteskowym dodatkiem na bis, po długich, ciężkich kilku sekundach zaczyna nieśmiało klaskać. Za chwilę, aplauz przerodzi się w owację, ale we mnie pozostanie przekonanie o dowcipie Opatrzności. Wielki balon został cudownie przekłuty…
Nagranie utworu zachowało się w archiwum Związku Kompozytorów Polskich.
Gorąco polecam również inny zapis: utwór Leoncjusza Ciuciury – Spirale per uno e piu". Tym razem mamy jesień 1969 r. - nie, jeszcze nie chodziłem na festiwal, w ogóle jeszcze nie chodziłem, miałem bowiem niecałe 4 miesiące. Słyszymy na nagraniu, jak muzycy zespołu MW-2 z pasją interpretują niełatwą graficzną partyturę Ciuciury, efektem - dla przeciętnego odbiorcy - jest „niemiłosierna” męczarnia muzyczna, prawdziwa awangardowa rzeźnia, bez cienia miłosierdzia ni kompromisu. Gdy spiralna kreacja dobiega końca, jedna ze słuchaczek wykrzykuje z ulgą: - Amen!!! – ku radości pozostałej części publiczności (gawiedzi?).
W ogóle z archiwalnych nagrań i z mojej pamięci osobistej wynika, że niegdyś spontaniczniej i odważniej reagowaliśmy na koncertach muzyki nowej. Może tak by to tego powrócić? Niech wykonawca wie, co ze sobą w nutach przyniósł. Na co może liczyć – na podziw czy szyderstwo. Jego to nie obrazi, a twórcy da do myślenia. Chciałoby się strawestować - Nie słuchaj mnie na kolanach – słuchaj mnie dobrze!
W 1983 r. na Jesieni gra szwedzki kwartet puzonistów - performerów Kulturkvartett – legenda skandynawskiej i europejskiej sceny awangardowej. Najżywsze reakcje wzbudza "Trybuna Ludu", niekochana raczej, codzienna gazeta wydawana przez komunistyczną partię, czytana na scenie Akademii Muzycznej przez jednego z muzyków, podczas gdy drugi operuje w jego kierunku rurą od odkurzacza. Wtedy akt taki stanowił ożywczy szok i niebezpieczną, a przez to podniecającą, pełną kpiny zabawę.
Dziś trudno o taki efekt, ale w 2006 r. w tej samej sali rozbrzmiewa utwór Johna Cage’a na 12 odbiorników radiowych w interpretacji uczniów szkół muzycznych i pod dyrekcją Krzysztofa Knittla – co chwila w powodzi fal radiowych rozbrzmiewa jedna i ta sama stacja, tak ceniona przez jednych, przez innych delikatnie mówiąc nielubiana. Właśnie to zapamiętamy z tego wykonania: lapsus, zrządzenie przypadkowe, chichot chochlika stanie się żywym dowodem na humor w muzyce, na dowcip Opatrzności, oraz na triumf o p a c z n o ś c i
W końcu też to kolejny pośmiertny triumf samego Cage’a, zakochanego w swoistej logice tak zwanego przypadku.
Expect the surprises!!!
Bolesław Błaszczyk