< powrót

Natenczas Błaszczyk (XVII)

autor: Bolesław Błaszczyk
temat: muzyka klasyczna

Czy w Muzeum Chopina straszy?

Zdjęcie przedstawia Muzeum Chopina w Warszawie
Muzeum Chopina w Warszawie w Zamku Ostrogskich, fot. Wikimedia Commons

„Muzyka jest domeną świata idealnego” – stwierdził kiedyś Witold Lutosławski. Jeśli tak, to również przestrzenią sfery duchowej – wolnej od materialnych ograniczeń. Idąc dalej  - jeśli istnieje świat duchów, to muzyka może być nie tylko jego przedsionkiem, ale być może również naturalnym środowiskiem? Przerażające?

Tę historię opowiem po raz pierwszy i jedyny. Minęło już od tamtych chwil 30 lat, więc mogę odtajnić ten fragment swoich muzycznych wspomnień…

Gdy miałem 14 lat, pewnej październikowej soboty, moja mama zabrała mnie do Zamku Ostrogskich w Warszawie, będącego siedzibą Towarzystwa im. F. Chopina (wówczas jeszcze nikomu nie śniło się nawet nowoczesne muzeum Chopinowskie doklejone dziś przepięknie do ulicy o miłej nazwie - Tamka). Nie było to jednak zwykłe zwiedzanie zabytkowego obiektu, wypełnionego pamiątkami po naszym muzycznym wieszczu.

Weszliśmy do muzeum już po jego zamknięciu, a to dzięki naszej przyjaciółce, pani Felicji Krasnodębskiej, która pracowała tam jako opiekun zbiorów. Właśnie wypadł jej dyżur nocny. Po moich gorących prośbach, pozwoliła mi na swobodę zwiedzania. Byłem uczniem szkoły muzycznej, pani Felicja zaufała mi, stwierdziwszy, że dziedzictwu kultury nie zagraża profanacja. Jak bardzo radosny byłem mogąc dotknąć klawiatury  fortepianu samego Fryderyka, jak tajemne uczucia władały mną gdy mogłem popreludiować na innym z kolei instrumencie, na którym grywał Krystian Zimerman…

Chodziłem w uniesieniu po salach Muzeum, które nocą lśniło jakimś dającym natchnienie blaskiem. W nocnej ciszy wiekowe malowidła przemawiały do mnie ze zwielokrotnioną siłą. Sama cisza też grała, tętniła historią zaklętą w bibelotach  i rękopisach. Nie niepokojony przez nikogo, pośród historycznej scenografii podówczas jeszcze nie zmąconej przez ordynarnie wyeksponowane gadżety elektronicznego monitoringu, byłem dzieckiem wolnym i szczęśliwym. Jednak to, co niezapomniane miało dopiero nastąpić.

Pani Felicja dokonała przed północą krótkiego obchodu Zamku – zwykle podczas jej nocnych dyżurów panował spokój, nie licząc hałasów ptaków, gnieżdżących się gdzieś na poddaszu oraz odgłosów wydawanych przez „niebieskie ptaki” czyli podchmielonych panów uprawiających ławkowe libacje w pobliskim parku za Akademią Muzyczną. Po wypiciu kolejnej nocnej/mocnej herbaty rozmawiając siedzieliśmy we trójkę, na parterze w głównym holu Zamku. Światła na górnych piętrach były już wygaszone. Słychać było tylko z rzadka samochody zjeżdżające w dół mokrym asfaltem Tamki.

Myśleliśmy już o ułożeniu się do snu na twardych ławach, wypełnionych filcowymi muzealnymi kapciami, gdy pani Felicja jako pierwsza dostrzegła nieznaczne poruszenie na wysokości półpiętra klatki schodowej, Zamarliśmy na widok sylwetki, powoli zstępującej po pogrążonych w półmroku stopniach. Naszym wytrzeszczonym oczom ukazała się wyprostowana postać szczupłej kobiety z niewielkim kokiem na głowie, o europejskiej urodzie o poważnym, skupionym wyrazie twarzy. Ubrana była, w szarą, długą, dość wąską suknię, której krój kojarzyć mógł się z wiekiem dziewiętnastym i zmierzała nieśpiesznie wprost na nas!

Pani Felicja zareagowała żywiołowo, będąc absolutnie przekonana, że osoba jest  fatalnie spóźnionym muzealnym gościem, może w trakcie zwiedzania zasłabła i nie dostrzeżona przez obsługę, na długie godziny pozostała w toalecie, bądź gdziekolwiek indziej zasłonięta przez jeden z eksponatów, wśród których znajdowały się przecież zabytkowe meble, pokaźnych rozmiarów rzeźby, pianina i fortepiany. – Co pani tu robi?! – głos pani Felicji zabrzmiał echem odbitym od marmurów zdobiących ściany i posadzki. Szara pani, jakby nie słysząc i nie widząc swej publiczności przesunęła się o przed nami w kierunku oddalonej szatni i zniknęła za załomem muru.

 - Tu nie wolno chodzić, co pani sobie wyobraża? – krzyknęła już zirytowana pani Fela i po dłuższej chwili ruszyła za kobietą. Jednak szatnia okazała się pusta, nie było nikogo ani wewnątrz niej ani w jej okolicach, dookoła gładkie kamienne ściany nie pozostawiały jakiejkolwiek możliwości ucieczki.

Kobieta zniknęła, a jej całe pojawienie się trwało może nieco ponad minutę…

Z trudem powracaliśmy do rzeczywistości, próbując ochłonąć po kontakcie z absolutnie realną zjawą. Czy nazwać ją należało widziadłem, marą, duchem nie miało znaczenia. Nie była fantazją ani wspomnieniem. Do dziś mówimy na nią „szara pani”. Kiedyś, lata później, wyczytałem gdzieś, że w Zamku Ostrogskich podobno straszy. Czy postać tę powiązać można z muzyką? - prawdopodobnie tak, bo przecież budynek ten muzyką był wypełniony. Co jednak, jeśli padliśmy ofiarą zbiorowego omamu, halucynacji? Czy należało unikać nocnego muzykowania w instytucjach państwowych? A może wypiliśmy za dużo herbaty? Wszak w 1983 roku herbata była racjonowana (dostępna  poprzez bony żywnościowe czyli na kartki), więc każde przedawkowanie dozwolonej przez państwo ilości danej używki grozić mogło szokiem dla mózgu.

A może zamiast herbaty należało pić raczej kawę?

Kawa też była na kartki, chyba, że ktoś:

a) dostawał paczki z zagranicy

lub 

b) zaopatrywał się na bazarze na Polnej

lub

c) posiadał dolary i zaopatrywał się w Peweksie

lub

d) nie pił kawy

Na przykład zjawy nie piją kawy.

Bolesław Błaszczyk

drukuj pdf

zobacz również:

Natenczas Błaszczyk (XVI) +dodaj do schowka
Wiecej o muzyce

Andrzej Bieżan - zapomniany i jeden z najbardziej niedocenianych polskich kompozytorów

Natenczas Błaszczyk (XVIII) +dodaj do schowka
Wiecej o muzyce

Wstęp do kompozycji Bogusława Schaeffera, czyli wielka tajemnicza księga