Tym razem z wykrzyknikiem: wyślij ucho w celach orientacyjnych! Monika Pasiecznik podpowiada, jak i co ma do tego Einstein na plaży


Bywa czasem, że obdarzony oryginalną wizją dramaturg lub reżyser spotyka „swojego” kompozytora (lub odwrotnie) – kogoś, kto świetnie go rozumie i podziela jego poglądy do tego stopnia, że ich wspólne dzieła tworzą integralna całość. Taki duet stanowili na początku XX wieku Bertold Brecht i Kurt Weill, autorzy Die Dreigroschenoper (Opery za trzy grosze), zaś w drugiej połowie XX kompozytor Philip Glass i reżyser Robert Wilson, których wspólne dzieło – opera Einstein on the Beach z 1976 roku – przeszło do historii gatunku eksperymentalnego teatru muzycznego.
Einsteina na plaży interpretuje się czasem jako medytację nad postępem cywilizacyjnym. Inscenizacja opiera się na trzech obrazach: pociągu, procesu sądowego i statku kosmicznego. Podkreśla się też rolę czasu i jego względność, co nasuwa skojarzenia nie tylko z Einsteinem, ale i z filozofią minimal music, którą współtworzył Glass (fascynacja transowością, swoiste zawieszenie w czasie, czego źródłem było zainteresowanie muzyką Dalekiego Wschodu). Nieuniknione jest też skojarzenie z wiszącą nad światem w latach 70. groźbą konfliktu atomowego i przeciwstawiającym się mu pacyfizmem i hipisowską apoteozą miłości. Tytuł opery nawiązuje zresztą do powieści On the Beach (tytuł polski Ostatni brzeg) brytyjsko-australijskiego pisarza Nevila Shute’a, będącej postapokaliptyczną wizją świata po katastrofie nuklearnej.
W gruncie rzeczy trwająca blisko 5 godzin opera to szereg mniej lub bardziej statycznych obrazów, ożywionych scenami z udziałem tancerzy i niesionych pulsującą muzyką repetytywną wykonywaną przez The Philip Glass Ensemble, zespołu założonego przez kompozytora w 1968 roku na wzór grup rockowych, a złożonego wyłącznie z syntezatorów, saksofonów, fletów i klarnetów basowych. W utworze nie ma wiele do rozumienia. Bo i nie o to twórcom chodziło.
Einstein on the Beach to wielka apoteoza kultury amerykańskiej, inspirowana pop-artem – z jego plakatowością, przyklejonymi do twarzy uśmiechami, wyreżyserowanymi pozami ciał zaczerpniętymi z reklam. Opera Glassa i Wilsona jest przesiąknięta duchem rewolty estetycznej lat 60. i 70., psychodelii, syntezatorów, oddziałuje najprostszym i najbardziej bezpośrednim przekazem wizualnym.
Parę miesięcy temu staraniem wielu instytucji amerykańskich, angielskich, francuskich i holenderskich wznowiono słynne dzieło Glassa i Wilsona. Einstein on the Beach pokazany został na początku stycznia w Amsterdamie w tamtejszym Het Muziektheater.
Śledźcie programy festiwali na świecie, na pewno opera będzie jeszcze grana!
Monika Pasiecznik
Ilustracja: Okładka książki „Ostatni brzeg” Nevila Shute'a z 1957 roku