Małgorzata Sikorska-Miszczuk, autorka libretta do Czarodziejskiej góry Pawła Mykietyna opowiada o związkach muzyki i słów w operze, w poezji śpiewanej i... w hip-hopie

Jak skończyć? Na koniec zostaje niezaspokojona ciekawość, która powstrzymuje mnie od pisania i każe słuchać. Są terytoria muzyki, o które można pytać bez końca i nigdy nie chcieć zostawić sobie ostatniego słowa. W ostatnim tekście cyklu współ_NUTY oddaję głos osobie, która nie pisze o muzyce, ale pisze słowa, które rozbrzmiewają w muzyce tworząc z nią spójną całość. Dramatopisarka i scenarzystka Małgorzata Sikorska-Miszczuk stworzyła libretto do opery Pawła Mykietyna Czarodziejska góra na postawie powieści Tomasza Manna. Nie zapytam Małgosi, jak z kilkuset stronicowej powieści obejmującej siedem lat życia kilkunastu postaci stworzyć libretto zamykające się w dwudziestu pięciu tysiącach znaków. Nie zapytam, ile razy trzeba przeczytać Czarodziejską górę, żeby zyskać pewność, którym słowom można pozwolić „spaść pod stół”, a które zachować w finalnym dokumencie tekstowym. Zapytam, jak zmieniają się słowa, kiedy schodzą z papieru, żeby zabrzmieć śpiewem na scenie?
Małgorzata Sikorska-Miszczuk:
Ciekawe pytanie. Jako dramatopisarka jestem przyzwyczajona do sytuacji, gdy słyszę swoje słowa wypowiadane przez postaci na scenie. Mówimy jednak o sytuacji, w której słowa docierają do publiczności poprzez śpiew. Po doświadczeniu Czarodziejskiej góry uważam, że nie ma mocniejszej formy przekazu słów niż śpiew. Oczywiście ważne, by libretto było nie przegadane, wydestylowane, oszczędne. Słowa same w sobie niosą urodę. Piękne jest, gdy udaje się ująć w jedno zdanie jakiś stan ducha. W libretcie moja postać – Amerykanka – śpiewa o miłości, zaczynając od słów: inaczej tęskni brzuch. Na piśmie jest to proste sformułowanie. Natomiast w momencie, gdy słowa stają się muzyką, wydarza się cud: muzyka ma klucz, który otwiera w słuchaczu wszystkie drzwi, bez jego zgody. Słowa w muzyce mają taką moc. Czytając sam tekst możemy się do niego zdystansować, możemy powiedzieć: „to jest fajnie napisane, ale mnie to nie bierze”. I mamy to do tego pełne prawo. Muzyka jest natomiast taką formą, z którą nie można dyskutować, ona działa za szybko. Jest jedną wielką emocją. Słyszysz i jest za późno – już płaczesz, albo się śmiejesz. Nie możesz nic z tym zrobić. Możesz się tego wstydzić, ale już post factum, bo to dzieje się błyskawicznie. Widząc działanie słów w muzyce zdaję sobie sprawę, jak bardzo muszę się napracować tekstem, żeby spowodować takie samo otwarcie emocjonalne u widza. A muzyka działa jak taki super szybki, niewidzialny otwieracz. I w momencie kiedy to się dzieje, mam poczucie szczęścia. To jest rzadkie uczucie: szczęście. Trudno jest wywołać u współczesnego człowieka stan, w którym myślenie nie przeszkadza mu i nie komentuje uczuć na bieżąco. Złożenie muzyki i słów ma potencjalnie wielką moc, może być tak obezwładniająco silne, że nic więcej nie potrzeba w życiu. I przez muzykę rozumiem w tym przypadku śpiew.
Lubię słuchać różnych form łączenia słów z muzyką, czy jest to R&B, czy na przykład Muzyka klasyczna i Muzyka rozrywkowa Pezeta, albo Przemysław Gintrowski śpiewający Zbigniewa Herberta. Kiedy Amerykanka śpiewa I get so high on formaldehyde w Czarodziejskiej Górze, to jest to cytat tekstu piosenki hip-hopowego wykonawcy Wiza Khalify. Gdy słowa i muzyka tworzą wysublimowaną całość, a jednocześnie ta całość jest prosta, to właśnie takie złożenie jest dla mnie niesłychanie atrakcyjne.
Po długiej pracy nad operą mam wrażenie, że czuję większą ekonomię słów, że muzyka nauczyła mnie, że warto pisać mniej słów, ale bardziej je wyważyć. Czasami warto zacząć tak, jak w Czarodziejskiej Górze, od prostych pytań: „To ty? To tu?”. Trzeba skupić się na maksimum informacji i emocji – właśnie ta ekonomia jest ważna. Kiedyś myślałam, teatr i opera potrzebują tych samych słów, tylko opera potrzebuje ich po prostu mniej. Teraz wiem, że jeśli za partnera masz muzykę, to musisz destylować słowa. Muzyka jest warta tego, żeby dać jej minimum słów, żeby jej nie zagadywać.
I jest jeszcze coś, co mnie urzeka w połączeniu słów i muzyki, co jest bardzo prominentne w operze. Wszystkie trudne uczucia, takie jak nienawiść, złość, zawiść, wszystkie paskudne sprawy, które w teatrze przybierają postać paskudnych monologów, w operze stają się piękne. Kiedy paskudny monolog jest zaśpiewany, jest piękny. Muzyka dodaje piękna do rzeczy, które człowiek robi, a które określilibyśmy jako złe. Muzyka wznosi wszystko na zupełnie inny poziom, tworzy piękno z czegoś, co może być moralnie godne potępienia. Możesz straszne rzeczy opisywać słowami, ale kiedy je śpiewasz, ich uroda cię powala. Jeśli twórca jest świadomy tego, jaki efekt chce dzięki temu wywołać, to może dokonać niezwykłych rzeczy.
***
W zimne dni myśli wracają do letnich miesięcy. W uchu pojawia się dźwięk uderzeń wody o brzeg, otwartej przestrzeni gór, piasku wysypującego się z tenisówek na beton. Czasami może to też być brzmienie kilku słów w języku obcego kraju, gdzie spędziliśmy lato. Zbitka spółgłosek i samogłosek pozbawionych znaczenia i słyszanych bez zrozumienia, a jednak posiadających moc wywołania chwilowej nieobecności w codziennym tu i teraz. Czasami jest odwrotnie – kilka dźwięków melodii, do których słów nie pamiętamy i nie potrzebujemy pamiętać, sprawia, że w ułamku sekundy przeniesieni zostajemy w inny czas i inną przestrzeń. Słowa stają się muzyką, a muzyka potrafi mówić więcej niż wszystkie słowa, o jakich możemy pomyśleć. Co dzieje się, kiedy słyszymy jak tworzą jedność, każde w pełni swojej mocy? Ostatnie słowo pozostawiam Państwu.
Barbara Kinga Majewska